czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo
422
BLOG

Jak o zwłoki poległych w II WŚ dba się w Rosji?

czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo Polityka Obserwuj notkę 13

Serdecznie dziękuję p. Sowińcowi za inspirację i zachętę.

Chciałbym zacząć od przypomnienia tekstu, jakim GW uczciła rocznicę zakończenia II WŚ cztery lata temu. Zdaje się, że stosunkowo niewiele osób go pamięta - choć udało mi się znaleźć fragmenty podane dwa tygodnie temu na  forum blogmediów przez nielubiegazety2.

Artykuł trzeba przeczytać w całości. Nie sposób wybrać najmocniejszych fragmentów - szkoda niemal każdego akapitu.

Najpierw o niezwykłej krucjacie zwykłego Rosjanina.


Armia Czerwona nie pochowała do dziś 4 mln swych poległych w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Anatolij Skworcow sam "podnosi" i chowa poległych w podmoskiewskim lesie. Do dziś pochował już 4 tys. żołnierzy


Skworcow nie będzie dziś świętował. Pojedzie do lasu, by - jak mówi - "podnosić" żołnierzy poległych tam w dużej bitwie w grudniu 1941 r. (...)

 

Ten 50-letni cieśla szuka poległych w bitwie pod Kremionkami od kilku dekad. Zaczął chodzić bobrować po lasach w poszukiwaniu broni, amunicji i pamiątek. Ale wszędzie natykał się na czaszki, ludzkie kości. - W grudniu 1941 r. Armia Czerwona zatrzymała tu idące na Moskwę oddziały niemieckie. Wtedy była straszna zima - opowiada. - Mróz do minus 40 stopni, ogromne śniegi. Pod Moskwą ginęły całe dywizje. Ludność cywilna uciekła, zabitych nikt nie chował.
(...)

 

Skworcow dostał oficjalną zgodę na poszukiwanie szczątków żołnierzy dopiero pod koniec lat 80.: - W 1988 r. z kolegami założyliśmy oddział poszukiwaczy Pamiat. Jeździmy po lasach za własne pieniądze, a kiedy nazbieramy dość ludzkich kości, władze za darmo dają nam trumny.

Pamiat przez 17 lat odnalazła i pochowała 4 tys. żołnierzy Armii Czerwonej. Ale w okolicy Kremionek w grudniu 1941 r. zginęło 10 tys. Rosjan, trzeba więc jeszcze odszukać szczątki 6 tys. żołnierzy - całą dywizję.

- Skąd wiecie, że ci, których chowacie, to Rosjanie, a nie Niemcy? - Z tym nie ma problemu - odpowiada Anatolij. - Niemcy mają metalowe żetony identyfikacyjne. Przy nich jest zawsze mnóstwo rzeczy, nożyki, latarki, zapalniczki, okucia butów, puszki. A nasi nie mają przy sobie nic, rzadko który szedł do walki w butach, większość miała walonki. Tylko raz przy naszym żołnierzu znalazłem małą puszkę konserw. I nasi nie mieli metalowych żetonów, tylko plastikowe pojemniczki, w których powinna być kartka z nazwiskiem żołnierza i jego domowym adresem. Ale tych kartek z reguły w pojemnikach nie ma. Z tych 4 tys., których "podnieśliśmy", zidentyfikowaliśmy tylko 96.

 

A czy następny fragment nie przypomina Sz. Publiczności relacji z miejsca katastrofy pod Smoleńskiem, które usłyszeliśmy ostatnio np. w Misji Specjalnej?

 

Skworcow weźmie dziś z sobą, jak zawsze, prawie dwumetrową stalową pikę zakończoną małą nakrętką. - Wbijam ją w miejscach, gdzie jest jakiś dołek, ślad po leju albo okopie. Tam, gdzie w piasku zgniły ludzkie zwłoki, zostaje kilka centymetrów pulchnej ziemi. Tępo zakończona pika przez takie miejsce przechodzi lekko, bez oporu. I tam trzeba kopać - tłumaczy Anatolij.

 

(...)

W niektórych miejscach ci, co przeżyli, zbierali trupy i wrzucali do lejów czy okopów. Jeśli mieli czas, zwłoki przykrywali gałęziami. W wielu miejscach polegli zostali tam, gdzie zginęli. - Zgnili na ziemi, do dziś wszędzie pod ściółką można znaleźć ludzkie szczątki - mówi Skworcow. - Kiedy jeszcze jako chłopak chodziłem do lasu, żal mi się zrobiło tych żołnierzy. Nam przecież powtarzali w szkole hasło "Niczego i nikogo nie zapomnimy ". A oni tak, na ziemi, bez mogił. Pierwszego człowieka pochowałem, kiedy jeszcze nie miałem dziesięciu lat.

 

Co o tym mówili eksperci wojskowi i politycy?

 

Mieliście 60 lat pokoju, dlaczego ich nie pochowaliście? - pytam Wiktora Litowkina, niezależnego eksperta wojskowego w Moskwie. - Były przecież czasy Stalina, Chruszczowa, Breżniewa, było potężne imperium i wielomilionowa armia chlubiąca się zwycięstwem nad Niemcami. Dlaczego nikt nie pozbierał tych kości?

Litowkin nie ukrywa złości: - Bo w naszej armii człowiek nigdy się nie liczył i do dziś się nie liczy! Może zgnić pod płotem i nikt się o niego nie zatroszczy! Mijają kolejne huczne rocznice, przez plac Czerwony maszerują kolejne defilady, dowódcy dekorują się medalami, a 30 km od Kremla leżą po lasach ludzkie szczątki.
(...)

Generałowie przypominają sobie o poległych przed rocznicami i wtedy dużo obiecują. A potem zapominają. I sumienie ich nie gryzie - uważa Ludmiła Aleksiejewa, znana działaczka demokratyczna. - Mój ojciec zginął w 1942 r. pod Rusą, gdzie Niemcy wybili całą naszą II Armię, bo Stalin dał jej obłąkany rozkaz przebicia się do oblężonego Leningradu. I kości tych ludzi do dziś walają się na ziemi. Jak mogę, wspomagam ochotników, którzy szukają szczątków żołnierzy w tamtych lasach. Daję im pieniądze, bo wiem, że jeśli nie oni, to nikt nigdy nie znajdzie mojego ojca.

 

A skąd się wziął ogólny szacunek 4 milionów niepogrzebanych? Jak się okazuje, to szacunek bardzo, bardzo konserwatywny - z ust "oficjalnych czynników":



Minister obrony Rosji Siergiej Iwanow w wywiadzie dla "Rossijskiej Gaziety" przyznał, że do dziś nie pochowano "nieco mniej niż 4 mln" żołnierzy Armii Czerwonej zabitych w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dodał jednak z dumą, że w ostatnich latach udało się odszukać i pochować szczątki 47 tys. poległych.

 

Jak ten szacunek ma się do rzeczywistości?


To wstyd i hańba - przyznaje historyk Jurij Afanasjew. - Ale to nie tylko wynik niedbałości czy lekceważenia jednostki ludzkiej. Stalin celowo pozostawił niepochowane setki tysięcy poległych pod Moskwą, Nowgorodem Wielkim, Sankt Petersburgiem czy Smoleńskiem. Starał się ukryć prawdziwą cenę, jaką zapłacił nasz naród za to zwycięstwo.

Stalin powiedział tuż po wojnie, że ZSRR stracił w niej 7 mln ludzi. - Gdyby po wojnie zbierano zwłoki z pól bitewnych, szybko okazałoby się, że to bezczelne łgarstwo - mówi Afanasjew. - Dopiero Chruszczow, który zdemaskował Stalina, powiedział o 20 mln ofiar. Dziś oficjalnie mówi się u nas o 27 mln zabitych, ale są historycy, którzy obliczają, że wojna w rzeczywistości pochłonęła ponad 40 mln obywateli Związku Radzieckiego.

 

No, redaktorze Radziwinowicz, wykazaliście się wówczas reakcjonizmem, zoologiczną nienawiścią do Kremla i całkowitym brakiem rewolucyjnej czujności. To przez takich jak wy do dziś króluje nieufność i pokutują rozmaite teorie spiskowe. Jak można było takim tekstem czcić tak sławetną rocznicę?

 

Ale wróćmy do zwłok poległych w "Wielkiej Ojczyźnianej". Warto przypomnieć,

co się działo, kiedy Polska czy Estonia zaczynały się nieśmiało zabierać do demontażu pomników - nie grobów! - sołdatów Krasnoj Armiej:

Dziennik "Kommiersant" napisał, że Polska przystępuje do wojny z pomnikami. Według ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa NATO i UE dopuszczają do profanowania grobów żołnierzy radzieckich. Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych rosyjskiej Dumy Konstantin Kosaczow chce aby polski sejm zrezygnował z ustawy dekomunizacyjnej a zwierzchnik Cerkwi prawosławnej w Rosji, patriarcha Aleksij II ze zgrozą zauważył, że Polska i Estonia obrażają poległych żołnierzy radzieckich.

 

A co dokładnie w tym samym czasie z pomnikami i grobami robiono pod samą Moskwą? Oto

kolejny tekst Radziwinowicza z GW, tym razem z kwietnia 2007:


Gazety moskiewskie od kilku dni próbują wyjaśnić, dlaczego miejscowe władze postanowiły wyrzucić prochy bohaterów z mogiły w podstołecznych Chimkach tuż obok szosy łączącej Moskwę z lotniskami Szeremietiewo I i Szeremietiewo II. 
 Oficjalnie chodzi o to, że w tym miejscu szczególnie intensywnie pracują tirówki, które bez szacunku dla zmarłych zaśmiecają mogiłę - jak to określono w oficjalnym dokumencie - "odpadkami swej działalności". Wyrzucić ich stamtąd się nie da, bo tuż obok jest posterunek milicji, która, jak ironizuje Radio Echo Moskwy, "kryszuje" tirówki, czyli za pieniądze zapewnia im ochronę.

Mieszkańcy Chimek nie wierzą ani w opowieści o prostytutkach, ani w obietnice miejscowych urzędników poszerzenia trasy o całe 100 metrów, które dziś dzielą ją od mogiły. Zdaniem Anatolija Baranowa, który namawiał sąsiadów do udziału w proteście przeciw rozkopywaniu grobu, władze wyciągają ręce po zajętą przez mogiłę cenną przydrożną działkę. Chcą tam zbudować biurowiec.

- Mam dokument, który potwierdza, że chodzi właśnie o to - zapewnia Baranow.

Protesty mieszkańców Chimek nic nie dały i pod koniec ubiegłego tygodnia mogiłę lotników rozryła koparka. Znalezione kości robotnicy wrzucili do plastikowego worka.

Kiedy telewizje rosyjskie we wszystkich serwisach informacyjnych mówiły o "świętokradczym znieważeniu" pomnika żołnierza radzieckiego w Tallinie, reporterzy gazety "Nowe Izwiestia" próbowali ustalić, co się stało ze szczątkami lotników z Chimek. Jak się okazało, część kości robotnicy zostawili w ziemi na miejscu, gdzie była rozkopana mogiła.

Gdzie jest reszta, nie wiadomo. Aleksander Daniłowski, rzecznik administracji Chimek, zapewnił dziennikarzy, że zostały one z pietyzmem przewiezione i przekazane do kostnicy w pobliskiej Schodni. Pracownicy kostnicy z kolei przysięgali, że szczątków lotników nikt im nie przywoził. A robotnicy, którzy przy rozkopanej mogile pakowali kości do worka, z reporterami rozmawiać nie chcieli.

 

Tłumaczyć się natomiast będzie sześciu młodych aktywistów partii komunistycznej - milicja aresztowała ich za udział w akcji protestacyjnej.

- W Chimkach na pociąg odprowadzali nas miejscowi. Jako eskorta, bo ktoś ostrzegł, że tutejsza milicja spróbuje nas aresztować. A milicjanci przyszli po nas dopiero w pociągu. Bez wyjaśnień bili nas w wagonie. Najbardziej oberwało się 15-letniej Maszy Koljadzie, która nieprzytomna, ze wstrząsem mózgu trafiła do szpitala - opowiadał dziennikarzom Paweł Tarasow, który po biciu w pociągu ma kontuzję kręgosłupa.

Koljada, Tarasow i czterej ich koledzy mają w najbliższą środę stanąć przed sądem oskarżeni o udział w nielegalnej demonstracji, zakłócenie porządku publicznego i czynny opór stawiany przedstawicielom władzy.

 

Zarówno w Tallinie, jak i w Krakowie, kiedy likwidowano pomniki okupacji, szczątki żołnierzy przeniesiono starannie na cmentarz wojskowy.

 

Kiedy jeszcze mieszkałem w Polsce i bywałem na krakowskich Rakowicach 1/2 listopada, zawsze widziałem świeczki na grobach krasnoarmiejców na przyległym cmentarzu wojskowym. Sam też tam wtedy chadzałem.

 

Teraz proszę przeczytać raz jeszcze sławetny apel sprzed kilku dni. I ocenić samodzielnie alarm o rzekomym braku szacunku dla grobów Czerwonej Niezwyciężonej w Polsce.

 

Jedynym nieprzyjemnym zaskoczeniem było dla mnie nazwisko Dutkiewicza. W pozostałych wypadkach nie mogłem mówić o utracie szacunku, bo nie bardzo miałem co tracić.

Tę służbę [WSI] należało zlikwidować i już; nawet tnąc po kości, a nie przy kości. Wszelkie opowieści o tym, że pogoniono doświadczoną kadrę, że narażono na szwank bezpieczeństwo Rzeczpospolitej, uważam za bzdury. Miałem z tą służbą własne - niesłychanie dramatyczne - doświadczenie w grudniu 2005. I wystarczyło. Doszedłem wtedy do wniosku, że jeśli nie da się inaczej, to trzeba ich potopić, jak chłop topi świeżo urodzone kocięta, i żadnych łez nie ronić. Ludwik Dorn, Rozrachunki i wyzwania

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka