czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo
165
BLOG

To i ja o rocznicy Sierpnia

czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo czepiec a.k.a. Przeginasz Administracjo Polityka Obserwuj notkę 9

Skoro już raz otwarłem książkę Dorna, żeby znaleźć w niej aktualne motto na bloga (patrz po prawej), to znalazłem w niej idealny cytat dla wszystkich gęgaczy, komentatorów i mędrków, którzy od kilku dni załamują ręce, wytężają swe niezwykłe mózgi i nie mogą się nadziwić, że znowu razem nie świętujemy, że nastroju nie ma, że dziedzictwo "S" nie jest szanowane. Cóż to, ach cóż to się stało? Jak mogło do tego dojść? Któż to zawinił, czy to ten przebrzydły Kaczyński tak nas znów podzielił, czy taki charakter narodowy po prostu mamy?

 

Podkreślenia moje.

 

 

A.Ł., A.R.: Dlaczego Polacy nie potrafią współpracować ze sobą przy wielkich projektach, z których korzystają wszyscy?

 

L.D.: Przyczyną jest brak wewnętrznej więzi , poczucia bezpieczeństwa i sensu. A to z kolei wynika ze zbagatelizowania przez rządzącą elitę największego zasobu społeczno-moralno-kulturowego, jakim dysponowaliśmy: Solidarności. Kolejne rządy traktowały związek zawodowy jako zło konieczne. Tysiąc procent racji miał prezydent Lech Kaczyński, kiedy powiedział, że Balcerowicz nie zrealizowałby swojego planu gdyby nie zaangażowanie związku zawodowego Solidarność. Związkowcy z krzywymi minami, bez entuzjazmu, ale ochronili bolesne reformy. Tak samo było z czterema reformami rządu Buzka. I Solidarność za to poparcie zapłaciła. Podobnej ceny nie zapłacili  Balcerowicz, Mazowiecki, Buzek. Ich pozycja - w kategoriach prestiżu i pamięci historycznej - jest dzisiaj bardzo silna. Pozycja Solidarności bardzo słaba.

(...)

W 2005 Leszek Balcerowicz został uhonorowany najwyższym polskim odznaczeniem: Orderem Orła Białego. (...) Ale gdzie są ordery dla szefów komisji zakładowych Solidarności? To byłoby docenienie rzeszy ludzi nie tylko za Solidarność i stan wojenny, ale także za lata dziewięćdziesiąte. Tu chodzi o takich zwykłych członków NSZZ Solidarność, którzy bardzo dużą osobistą cenę zapłacili za przemiany. Likwidacja państwowych zakładów dotknęła właśnie ich. Gdyby oni lub ich koledzy dostali te odznaczenia, może odzyskaliby poczucie dumy i sprawstwa. Ich dzieci i wnuki wiedziałyby, czego w najnowszej historii dokonał ojciec czy dziadek. A tak to tylko mięso armatnie z tych ludzi zrobiono, nie wciągając ich do budowy wspólnego państwa.

(...)

A. Ł., A. R.: O godność bezimiennych robotników apelował na początku lat dziewięćdziesiątych papież Jan Paweł II. Nikt go nie chciał słuchać.
L.D.: Stało się tak, bo środowiska opiniotwórcze, zakorzenione we władzy - jak środowisko "Gazety Wyborczej" - promowały aksjologiczną pustkę. Polakom spodobała się ta pustka. Może dlatego, że przygnieceni spadkiem dochodów realnych schronili się w prywatność, zabiegając o egzystencję własnych rodzin.

Dedykuję te słowa polskiemu premierowi - "koledze związkowców" - który dopytuje się zadziwiony, cóż się stało z pozostałymi 9 milionami członków "S" z lat 1980-1981. Pomijając już kwestię, ilu tych członków było naprawdę: zadawał te pytania, kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych "Bokassa" z kolesiami przejmował prawo do historycznej nazwy? Zadawał wtedy pytanie, czy Krajowa Komisja Wykonawcza reprezentuje 10 milionów członków pierwszej "Solidarności"? Czy reprezentują ich kandydaci na odgórnie ustalonej liście wyborczej w 1989? A czy zadawał pytania, co się dzieje z "S", kiedy ta w latach dziewięćdziesiątych osłaniała jego słodki żywot nieroba - płacąc tak, jak Dorn to opisał?

 

 

Dedykuję także słowa Dorna redaktorom weekendowego wydania "Rz", którzy rocznicę "S" uczcili kuriozalnym wywiadem z Bogdanem Borusewiczem (on, jak rozumiem, reprezentuje tamte 10 milionów najlepiej i najpełniej),  wywiadem z Niesiołowskim oraz "specjalnym wydaniem Dziennika Północnego " niejakiego Wilka (którego główny tytuł do chwały polega zdaje się na tym, że mieszka na północy Rosji i kiedyś drukował go Giedroyc). Tekst składa się niemal wyłącznie ze gigantycznego steku najbardziej plugawych bluzgów pod adresem "Solidarności". Litania prostytutek, dziwek, szmat i jeszcze raz  puszczalskich, na ileś szpalt tekstu. Napisanego przez "barda Solidarności", który o Kelusie i Kaczmarskim mówi per "Jacek i Janek", ale - co za pech - z niewiadomych względów nigdy sławy tamtych dwóch nie osiągnął.

 

Wam wszystkim - komentatorzy, mędrkowie, premierzy, marszałkowie, redaktorzy i publicyści - należałoby zadedykować tak naprawdę jedno. Słynny czterowiersz, który według jednej wersji napisał Waligórski, a według innej Tuwim. Wiecie, o który chodzi?

UPDATE Z 31 SIERPNIA. Jeden z redaktorów weekendowej "Rz", p. Paweł Bravo, zwrócił mi uwagę w komentarzach na specjalny dodatek o strajku:

www.rp.pl/temat/527827_Sierpien-1980-2010.html

Polecam np. wywiady z Wyszkowskim i Gwiazdą. Wczoraj nowa bohaterka ludu pracującego miast i wsi Krzywonos Henryka wymieniając tych, co to naprawdę działali i strajk robili, o nich nawet nie wspomniała. Choć przedziwnym trafem nie zapomniała o premierze. Wyszkowski nie może dziś nawet uczestniczyć w obchodach, bo akurat na ten dzień przełożyli mu kolejną rozprawę w procesie z Wałęsą.

Podobnie zresztą jak R. Szeremietiew, który nie mógł przybyć na wczorajsze obchody pomimo zaproszenia. A przybyć nie mógł, bo na życzenie Jego Wąsatości właśnie na ten dzień przełożono rozprawę, na której prezydent Komorowski Bronisław miał być świadkiem. Pierwszy Sołtys RP (copyright by red. Piotr Semka) na rozprawę jednak się nie stawił, a Kancelaria Prezydenta poinformowała sąd i strony, że nie wie, gdzie p. prezydent się znajduje:

niepoprawni.pl/blog/283/swiadek-specjalnej-troski

I to wszystko jest jakoś dla mnie najlepszym podsumowaniem całych obchodów wzniosłej rocznicy Sierpnia.

 

 

Tę służbę [WSI] należało zlikwidować i już; nawet tnąc po kości, a nie przy kości. Wszelkie opowieści o tym, że pogoniono doświadczoną kadrę, że narażono na szwank bezpieczeństwo Rzeczpospolitej, uważam za bzdury. Miałem z tą służbą własne - niesłychanie dramatyczne - doświadczenie w grudniu 2005. I wystarczyło. Doszedłem wtedy do wniosku, że jeśli nie da się inaczej, to trzeba ich potopić, jak chłop topi świeżo urodzone kocięta, i żadnych łez nie ronić. Ludwik Dorn, Rozrachunki i wyzwania

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka